No ale to jest dokładnie to o czym mówię. :) Masz lekarza A w momencie kontuzji (jakiś lekarz z Kowna - poziom 2) który oszacował czas leczenia na min 2 tygodnie. Masz też lekarza B, który z przypadkiem zaznajamia się parę dni później w Warszawie (załóżmy że to lekarz na poziomie 4, którego Twój klub zatrudnił 2 dni po kontuzji). Niby jak ma mieć wpływ na już podjęte przez lekarza z Kowna decyzje?
Dalej nie zgadzam się z tym, że lekarz powinien zmniejszać ryzyko kontuzji. Co innego gdyby się ustawiało intensywność treningu, czy coś takiego, ale z tym przecież nie mamy do czynienia. :) Wtedy lekarz mógłby nam szepnąć na ucho, że Kowalski trenuje za słabo i ma spory zapas wydolnościowy, a Nowak ciśnie na pełnej parze i jego ścięgna długo tak nie wytrzymają. Podobno Krzynówek grając w Leverkusen miał takie zaplecze, że lekarze na 2 tygodnie wcześniej potrafili powiedzieć, że jeśli nie przystopuje z treningiem to za 2 tygodnie istnieje spore ryzyko kontuzji.
To "coś na zasadzie hali" i "krioterapia" podsunęło mi nowy pomysł. :P Zaplecze medyczne. Można by w podobny sposób co w draft, albo może w hale, inwestować w zaplecze medyczne, które zmniejszałoby ryzyko wystąpienia kontuzji. Z tym, że przy wejściu każdy aktualny klub ma aktualną "szansę na kontuzje" powiększoną może o 2% żeby był w ogóle sens to rozbudować. I tak np pierwszoligowcy mogliby rozbudować sobie takie zaplecze w taki sposób, żeby np o 13% zmniejszyć ryzyko kontuzji. Np jeśli teraz zawodnik ma 5% szans na to, że zostanie kontuzjowany w meczu, to oni sprowadzali by to do około 4.5%. :) Przy treningu HoFów lub zaciętej walce o awans mogłoby to mieć zbawienny wpływ. Tak, wiem, marzenia... :)